Z łatwością można się
domyślić, że jestem szczęśliwą posiadaczką włosów o wysokiej porowatości, ciemnych, falowanych. Dla uściślenia dopowiem tylko, że jest to uwarunkowanie
genetycznie.
JAK SIĘ TO WSZYSTKO ZACZĘŁO?
Pierwszy raz na bloga Anwen (myślę, że tej osobistości nie trzeba nikomu, kto włosami się interesuje przedstawiać) trafiłam w październiku 2013 roku. Głównie
dlatego, że desperacko szukałam pomocy w przyśpieszeniu porostu włosów, zaraz
po tym jak dość pochopnie włosy do pasa skróciłam na długość mniej więcej do
połowy szyi. Owszem był zniszczone, ale nie aż tak, teraz wiem, że było mnóstwo
innych możliwości, dzięki którym uzyskałabym piękne i zdrowe włosy.
Trochę poczytałam (dosłownie trochę) i zaczęłam szukać kosmetyków, które miałby poprawić kondycję włosów, tak aby mogły sobie spokojnie i zdrowo rosnąć. Padło na Yves Rocher – myślę, że głównie dlatego, że sklep był mi znany i byłam zadowolona z produktów, które używałam do twarzy. Szybko złożyłam zamówienie na olejek odbudowujący włosy, płukankę octową z malin, serum wygładzające, balsam odbudowujący na zniszczone końcówki oraz szereg szamponów wraz z odżywkami.
Jeśli chodzi o olej, to niestety nie był do strzał w dziesiątkę… Zużyłam
może 1/3 opakowania i w takim stanie znajduje się do dzisiaj. Nie trafionym
produktem było również serum wygładzające, które miało niwelować mój puch, a tak
naprawdę nie zauważyłam żadnej różnicy z kosmetykiem czy bez. W przeciwieństwie
do niego puch rewelacyjnie ujarzmia balsam odbudowujący końcówki! - niestety odkryłam do dopiero ostatnio, ale jak to się mówi - lepiej później niż wcale. Tak też, kiedy coś
pójdzie nie tak i ze swoją szopą ledwie mieszczę się w drzwiach do łazienki, balsam zawsze przychodzi mi na pomoc i chyba jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłam.
Dobrze wspominam też płukankę octową z malin, szczególnie z
czasów, kiedy raczej nie eksperymentowałam i używałam tylko gotowych
kosmetyków. Dzisiaj najbardziej przemawia do mnie jej zapach, który jest
przepiękny i tak bardzo kontrastuje z octem jabłkowym, po którym ręcznik z
głowy od razu ląduje w koszu na pranie… Szamponem, który najlepiej się u mnie
sprawdził był oczyszczający do włosów przetłuszczających się z pokrzywą, nawet zdecydowałam
się ostatnio na jego ponowny zakup.
Niestety brak efektów, a nawet wręcz przeciwnie szczególnie w
przypadku oleju, w którym pokładałam taki wielkie nadzieje na długo, bo prawie
na rok czasu zniechęcił mnie do pielęgnacji włosów. Owszem myłam włosy szamponami
z Yves Rocher, ale po całości, a odżywkę nakładałam tylko po myciu, no i dalej
wyrywałam sobie sporo włosów przy czesaniu. Bardzo sporo, bo pół umywalki.
W styczniu tego roku trafiłam w Empiku na książkę Anwen i wzięłam
ją do kasy bez zastanowienia. Tak oto moim postanowieniem noworocznym stała się
świadoma pielęgnacja moich włosów, już kompletnie zmęczonych brakiem jakiejkolwiek
delikatności w ich traktowaniu.
Książkę przeczytałam od deski do deski w jeden wieczór. Dzięki
temu uporządkowałam sobie całą wiedze na temat włosów. Przede wszystkim
dowiedziałam się, co faktycznie mam na głowie (tak, tak, wysokoporowate sianko)
oraz jak mniej więcej o to dbać.
Myślę, że o tym jakie zmiany wprowadziłam w swojej pielęgnacji
napiszę z czasem, bo strasznie długi mi wyszedł ten wstęp... A tu tyle istotnych rzeczy, które siedzą w głowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz